sobota, 17 września 2016

Mamą być po raz pierwszy, czyli początki mojego macierzyństwa

Kacper urodził się 23 sierpnia 2011 roku we wtorek, ważył 3,85kg i mierzył 54cm.
Marzyliśmy o powiększeniu rodziny zaraz po ślubie, Kacper pojawił się dopiero 3 lata po, ale najwyraźniej tak musiało być, może musieliśmy być na swoim. Był niespodzianką, dał o sobie znać, jako boląca trzustka. Sześć lat temu w czasie świąt Bożego Narodzenia źle się czułam, trochę jak na grypę, byłam senna i miałam wieczorne nudności. Nie pomyśleliśmy wtedy, że to ciąża, ja miałam trochę problemów zdrowotnych i traciliśmy powoli nadzieję na dziecko. Kiedy w styczniu czułam się jeszcze gorzej, poszliśmy do lekarza. Kiedy mu wymieniłam objawy i ta boląca trzustka do tego, to pierwsze co, to spytał czy robiłam test ciążowy. Test owszem robiłam ale pod koniec listopada, kiedy to miałam infekcje górnych dróg oddechowych i dostałam antybiotyk. Chciałam mieć pewność, że mogę go łykać, zrobiłam test, był negatywny, mimo że wtedy już byłam w pierwszych tygodniach ciąży. Antybiotyk wybrałam według zalecenia i później się bałam, że spowoduje to wady u płodu.

Po wyjściu od lekarza poszliśmy kupić testy ciążowe, chciałam poczekać do rana następnego dnia. Marcin poszedł w tym dniu na popołudnie do pracy, a chciałam byśmy byli razem, jak pojawi się wynik. Późnym wieczorem jednak nie wytrzymałam i zrobiłam test- pozytywny, szczęście i radość. Zaraz wysłałam Marcinowi wiadomość ze zdjęciem, że chyba będzie tatą. Rano na czczo zrobiłam drugi test i też pokazało dwie kreski. Tego samego dnia pojechałam jeszcze oddać krew na badanie i po 2 dniach już mieliśmy pewność. Zaraz po paru dniach miałam pierwsze spotkanie z położną, taki ogólny wywiad odnośnie chorób w rodzinie, pobrano mi krew na badanie itd. Wszystko zaczynało być realne.

W styczniu korzystając z tego, że lecieliśmy do  Polski, poszliśmy do ginekologa i mieliśmy pewność, że płód jest żywy, pojedyńczy itd. Byliśmy w siódmym niebie, tylko te moje nudności wieczorne były uciążliwe. Nawet zrezygnowałam z nauki w collegu, bo zajęcia miałam wieczorem. 
Pierwsze usg w 13 tygodniu podało, że poród będzie na początku września, kolejne już sprecyzowało datę 29 sierpnia. Pobrali mi oczywiście przy pierwszym usg krew na badanie na zespół downa itd. Na drugim usg w 20 tygodniu mieliśmy pewność, że będziemy mieć synka. Już po 3 miesiącach czułam się świetnie, ciąża przebiegała wzorowo. Miałam dwa razy tylko jakieś plamienia, ale nic groźnego z tego nie wynikło. Powodem było przepracowanie, musiałam zwolnić tempo, ale i tak udało mi się odejść miesiąc przed planowaną datą porodu.

Przygotowywaliśmy się do bycia rodzicami. Wybraliśmy imię Kacper. Przy Kacperku nie szalałam tak z wyprawką, było skromnie, kupowałam tylko, to co było potrzebne, a i tak dużo tego wyszło. 
Kacperek w brzuszku nie był aż tak ruchliwy jak Kornelka, również nie miałam żadnej zgagi, opuchnięć itd. 
W poniedziałek 22 sierpnia, dzień przed, Marcin po tygodniowym urlopie wrócił do pracy, popołudniem był już w domu, zjedliśmy obiad i poszliśmy jeszcze na długi spacer. Wiadomo miałam wszystko wysprzątane i byłam gotowa, że w każdej chwili może zacząć się poród, ale to wtedy podobno kobieta nie chce zbytnio oddalać się z domu, wije gniazdko, dziecko mniej się rusza itd. My jeszcze porządnie pospacerowaliśmy, kiedy po 22 położyliśmy się spać i oboje już zaczynaliśmy zasypiać, nagle odeszły mi wody. Skoczyłam na równe nogi, później w łazience wody odeszły mi ponownie. Marcin w tym czasie dzwonił do szpitala. Dopakowaliśmy torby i ruszyliśmy do szpitala. Ruch nocą był niewielki, więc szybko byliśmy na miejscu. Cieszyliśmy się, że niedługo zobaczymy naszego synka. W aucie zaczęły mi się skurcze z krzyża, jeszcze nie tak bolesne. W szpitalu podpięli mnie pod KTG i już wtedy miałam skurcze coraz silniejsze. Wszystko bardzo nieregularnie, później w nocy, gdy nas dali na salę to nadal miałam skurcze raz co 7 minut, co 3 minuty a później znowu co 5 minut. Skurcze miałam i z krzyża i z brzucha. O około 3 nad ranem zabrali mnie na porodówkę, gdzie wszystko czekało na nas według wcześniejszego planu porodu, który wypełnia się w niebieskim folderze (folder ten zawiera cały przebieg ciąży, badania krwi i opis każdej wizyty u położnej, opisy usg itd.). W naszym planie była mowa przede wszystkim o znieczuleniu, przytuleniu skóra do skóry dla mnie i Marcina, przecięcie przez niego pępowiny itp. 

Na porodówce bóle przyszły jeszcze większe, wdychałam gaz i była ulga. A jak już później odeszły mi skurcze z krzyża, a miałam już tylko bóle parte, było już dużo lepiej. Był jednak moment podczas porodu Kacpra, że chciałam poprosić o epidiural, położna która odbierała poród, powiedziała, żebym zaczekała jeszcze moment i w sumie, jak miałam tylko bóle parte, to już go nie potrzebowałam, sam gaz wystarczył. Męczyłam się kilka godzin, Kacper miał dużą główkę, na bieżąco sprawdzali tętno naszego synka, był już zmęczony i doszło do tego, że był wyciągamy przy pomocy kleszczy. O 8.22 usłyszeliśmy pierwszy płacz, zaczął płakać bez żadnego klapsa. Położyli mi go na klatce i ja też płakałam ze szczęścia, że jest, że jest zdrowy. Jak tylko na niego spojrzałam, moja pierwsza myśl była taka, że wiedziałam, że tak będzie wyglądał. Kacper ważył 3,85kg i mierzył 54cm, byłam "bohaterką" na oddziale, bo podobno pod koniec parłam mocniej niż na początku. Nie spodziewali się, że ja taka drobna, mam tak dużego chłopca.




Marcin został z Kacprem w sali, mnie wzięli na szycie i później do wieczora nie czułam nóg, bo mnie znieczulili od pasa w dół. Kacper miał tylko niewielką szramę na policzku po kleszczach, ale już po 2 dniach znikła. Pierwszy dzień i noc przespał, nawet jak mnie w nocy obudziła położna, bym mu przebrała pieluszkę i nakarmiła, to on dalej smacznie spał. Dopiero na drugi dzień zaczął więcej jeść, ja szybko doszłam do siebie, czułam się tylko, jakbym się zmniejszyła o parę cm. Brzuch zrobił mi się wklęsły i w dniu wypisu ze szpitala, ważyłam mniej niż przed ciążą. 
Wszystkie badania Kacper przeszedł pozytywnie, żółtaczki też nie dostał, więc po 2 dniach dostaliśmy wypis.
Pierwsze 2 tygodnie Kacper w przewadze spał, na karmienie to musiałam go w nocy budzić, bo mimo że on spał jak suseł, to ja się budziłam, bo mi się pokarm gromadził itd. Dopiero po 3 tygodniach zaczął być bardziej aktywny w ciągu dnia, to samo zauważyłam u Kornelki.







Kacper dobrze przybierał na wadze, rósł jak na drożdżach. Pierwsze minki, nieśmiałe uśmiechy, gesty i spojrzenia. Spełnialiśmy się jako rodzice, choć początki rodzicielstwa bywały trudne, nie było kolorowo i były chwile bezsilności. Był strach, że sobie nie poradzę, bałam się, że nie będę mogła się nim zaopiekować na tyle, ile tego potrzebuje. Miałam wprawdzie 26 lat, kiedy urodził się Kacper, ale wtedy nagle zaczęło mi brakować tego, że mogę sobie w każdej chwili wyjść z domu. Trochę mi ciążyło, że to ja jestem potrzebna do karmienia, że beze mnie ani rusz, po 2 miesiącach zrezygnowałam nawet z karmienia piersią itd. Zdecydowanie za szybko się poddałam, człowiek uczy się na swoich błędach. Teraz patrząc z perspektywy czasu miałam chwilowe załamanie... Jeszcze ta dobijająca szkocka pogoda, jesień i zima, krótkie dni i długie wieczory nie pomagały, w większości wieczorami byłam sama, Marcin pracował przeważnie popołudniami. Czułam się samotna mimo że byłam z maluszkiem w domu. Dużo mi dał 3-tygodniowy pobyt u rodziców w listopadzie. Wtedy po powrocie było już lepiej, zaczęłam cieszyć się macierzyństwem na 100%. Moje nastawienie zmieniło się momentalnie, w swojej głowie wygrałam jako mama, choć gdzieś tam mam do siebie żal, że mimo instynktu takie były moje początki jako mamy, że zmarnowałam czas przez to moje zagubienie.

Dzień za dniem mijał, nie wiadomo kiedy, cieszyły nas nowe umiejętności naszego synka. Zaczął przesypiać całe noce jak miał 4 miesiące, wiadomo podczas ząbkowania były i bezsenne noce. Kacper był i nadal jest rannym ptaszkiem- ma to po mnie, Kornelka to natomiast nocny marek jak tatuś.












Kacpra posłaliśmy do żłobka wcześnie, bo jak miał 7 miesięcy. Bardzo przeżywałam tą rozłąkę, chyba bardziej od niego. Ale już po kilku dniach, jak zobaczyłam, że mu się nie dzieje żadna krzywda, a wręcz przeciwnie jest zadowolony, uspokoiłam się. Kacper szybko zaadaptował się w żłobku i co mnie cieszyło miał kontakt z innymi dziećmi.
Ja sama nigdy nie zapomnę, jak się wtulał we mnie, gdy go odbierałam ze żłobka i później z przedszkola, albo jak wracałam z pracy do domu, a on był z tatą w tym czasie, jak się cieszył i wyczekiwał mnie w oknie. Dla tych chwil warto było wrócić do pracy. Bardziej doceniałam nasze wspólne chwile, starałam się, żeby nie umknęło mi nic więcej, czerpałam z danej chwili, ile tylko się da. Przecież mój synek już nigdy nie będzie taki malutki, jaki był w tamtym momencie.
Pierwszy rok minął nie wiadomo kiedy. Kacper zaczął chodzić dzień po swoich pierwszych urodzinach, od zawsze był pogodnym dzieckiem, nawet gdy go odbieraliśmy ze żłobka z wysoką gorączką to był uśmiechnięty.










Pierwsze urodziny mogliśmy wyprawić Kacprowi w Polsce, z najbliższą rodziną. Od zawsze staraliśmy się, żeby być przynajmniej dwa razy w Polsce w ciągu roku na minimum 2 tygodnie. Wiem, że to za mało, ale nie mieliśmy możliwości, wiadomo my też mieliśmy ograniczony urlop. Zawsze był to czas radości, chciałoby się, żeby wtedy czas zwolnił, by dziadkowie, ciocie i wujkowie oraz kuzyni mogli się nacieszyć Kacprem i odwrotnie.



Kacperek jako roczniak wszędzie chciał się poruszać na własnych nóżkach, wózek braliśmy tylko na dłuższe spacery. Z nostalgią i uśmiechem wspominam różne momenty z jego życia jak to, że Kacper potrafił zatrzymać się na środku chodnika czy w sklepie, jak usłyszał jakąś piosenkę i tańczył póki się nie skończyła albo jak się bał wchodzić bosymi stópkami na trawę (przez co my nie musieliśmy się obawiać, że nam zwieje z koca) lub jak go obierałam ze żłobka całego w mące, po tym jak pomagał w zagniataniu ciasta na ciastka.
.







Na oduczanie od smoczka wybraliśmy czas, kiedy polecieliśmy na wakacje na Wyspy Kanaryjskie (miał 21 miesięcy). Sądziliśmy że jak Kacper będzie w innym miejscu niż dom oraz będzie miał różne atrakcje to pójdzie to gładko. On jakby coś przeczuwał, w ogóle się z nim nie chciał rozstać. Dopiero po powrocie do domu, udało nam się tego dokonać. Był płacz i wołanie o "dydusia", zasypianie było najgorsze, ale po kilku dniach Kacper już o nim zapomniał. Gorzej szło nam oduczanie noszenia pampersa, zaraz po powrocie z Teneryfy się też za to wzięliśmy. Efekt taki, że Kacper jeszcze do prawie 3 lat nosił pieluchę. Ja sobie mówiłam, że poczekam, aż zacznie lepiej mówić i jak bym tak dłużej czekała, to by nosił pieluchę jeszcze dosyć długo. Jedynym naszym zmartwieniem była właśnie jego mowa, chodziliśmy z nim do logopedy, mieliśmy badanie słuchu, ale okazało się, że słuch ma znakomity. Mówili nam, że to przez kontakt z dwoma językami, szczęściem było to, że rozumiał wszystko w obu językach. Nie mogłam się doczekać tych pytań "a co to, a jak to", czekałam z wytęsknieniem na pierwsze zdania. Pojedyncze słowa mówił, tyle że ja chciałam więcej. Pierwsze "kocham Cię" z jego ust usłyszeliśmy jak miał 3 lata. Tak naprawdę rozgadał się po polsku, kiedy teraz w czerwcu skończył przedszkole i był z nami w domu, aż do sierpnia nim zaczął szkołę. 
W szkole mimo naszych obaw radzi sobie świetnie, zawsze w niego wierzyliśmy, ale teraz musimy uwierzyć mocniej. Kilka dni temu dostał wyróżnienie za dobre przystosowanie się w pierwszej klasie. Lubi chodzić do szkoły, ale też z niecierpliwością czeka na weekend, a szczególnie na sobotę, kiedy to jeździ z tatą na trening piłki nożnej. To jest taki czas tylko dla nich. Wiadomo mama mamą, ale tata to w ogóle bohater i autorytet dla Kacpra.









                                                                                  Kacperek jako 2-latek:













                                                                                             Mój 3-latek:








                 



                                                                                         4-letni Kacper:









Te 5 lat obfitowały w chwile radości i szczęścia oraz w chwile bezsilności i zwątpienia (zwątpienia w samą siebie) - tak dla zachowania równowagi w życiu. Nie boję się przyznać, że początki mojego bycia mamą były trudne. Właśnie przez te doświadczenia wiem, że nie musi być perfekcyjnie, żeby było idealnie. Jak każdy uczę się na swoich błędach, staram się czerpać z macierzyństwa wszystko, co najlepsze, rola mamy jest obecnie najlepszą rolą, którą  mogę odrywać. Tworzymy z Kacprem zgrany team, bo oboje się o to staramy. Kocham mojego synka  z każdym dniem mocniej, jest synkiem mamusi, niezwykle wrażliwy i uczuciowy, uwielbia się przytulać, a ja z tego korzystam, póki mogę. Często wracam myślami do czasów, kiedy Kacper był malutki, zdecydowanie czas za szybko płynie, dobrze, że są zdjęcia, po nich widać, jak nasz synek się zmieniał. Życzyłabym sobie, żeby mieć z nim taki kontakt już zawsze, żeby wiedział, że może zwrócić się do mnie z każdym kłopotem. 

Droga, jaką przeszłąm od chwili zostania mamą po raz pierwszy była drogą wyboistą, to jaką mamą jestem na tą chwilę zawdzięczam ciężkiej pracy nad samą sobą. Teraz mam to szczęście być mamą po raz drugi i jestem bardziej świadoma swojej roli. Obecnie przede mną jako mamy nowe wyzwania, jestem zdeterminowana i wierzę w siebie, jak jeszcze nigdy nie wierzyłam. Chciałabym, by tą moją wiarę i siłę przełożyć na zdrowie Kornelki. Moje dzieci to mój największy skarb i nie wyobrażam sobie życia bez nich. Jestem dumna z bycia mamą. To jednak prawda, że prawdziwe szczęście można sobie tylko urodzić...