środa, 17 sierpnia 2016

Nigdy nie mów nigdy

Dziś trochę o nas. Z Marcinem znamy się ponad 14 lat, razem jesteśmy od 11 lat, małżeństwem od 8.
Poznaliśmy się przez moją przyjaciółkę, a właściwie przedstawił nas sobie jej brat, który był Marcina najlepszym przyjacielem. Początkowo tworzyliśmy zgraną paczkę w liczbie około 10 osób, wspólne wyjazdy, imprezy, wschody słońca po dyskotekach, pływanie na rowerkach wodnych po zalewie w środku nocy i inne spontaniczne akcje, tak w skrócie bawiliśmy się w czasie mojego liceum. Z dziewczynami z tej paczki chodziłyśmy do jednej klasy, chłopaki byli dwa lata starsi i zdawali wtedy maturę. Wakacje po ich egzaminach spędziliśmy całą paczką, codziennie się widywaliśmy w mniejszym lub większym składzie i było super. Wspólne zainteresowania i podobne spojrzenie na różne sprawy tylko pogłębiały naszą przyjaźń. 
Pózniej przyszedł czas naszych 18tek. Pamiętam jaka niespodzianka na mnie czekała w dniu moich urodzin, które przypadają na początek września. Już rozpoczął się rok szkolny i jak co rano wyjrzałam przez okno sprawdzić temperaturę i nie wierzyłam. Od razu wiedziałam, że to sprawka Marcina. Na ulicy przed moim blokiem wypisane dużymi literami: "100 lat!!! Asiu". Pomyślałam, że to pewnie kredą i szybko się zmyje... Idąc wtedy do szkoły i przechodząc przez ten napis szurnęłam nogą, no ale niestety napis pozostał bez zmian. Pózniej się dowiedziałam, że Marcin załatwił od drogowców farbę do malowania pasów. Jeszcze po zimie, na wiosnę dało się odczytać napis. Marcin od zawsze miał szalone pomysły. 
Po mojej maturze, kiedy każda z moich przyjaciółek  poszła w innym kierunku już rzadziej mieliśmy okazję się spotykać w większym gronie. Chłopaki też już studiowali, ale staraliśmy się zawsze dla siebie znaleźć czas, gdy wracaliśmy do domów na weekend. 
Marcin od zawsze chciał zostać zawodowym żołnierzem, dostał się do jednostki w Tomaszowie Mazowieckim i rozpoczął służbę, ja wtedy już mieszkałam w Łodzi. Często do siebie dzwoniliśmy, zresztą zawsze nam się ze sobą dobrze gadało. Nasza przyjaźń zawisła na włosku w momencie, kiedy Marcin wyjawił mi swoje uczucia. Ja wcześniej nie zauważałam, że może on coś do mnie. To był mój przyjaciel i tyle, bardzo go lubiłam, po co psuć taką relację. Wtedy mu powiedziałam, żeby nie robił sobie nadziei, że my nigdy nie będziemy razem.
Każde z nas zajęło sie swoimi sprawami, nie wracaliśmy do tego, gdy się spotykaliśmy, a było to rzadko, zobaczyliśmy się dopiero na Marcina przysiędze. Pózniej w większości rozmawialiśmy tylko przez telefon. 

Iskierkę miłości poczułam do niego dopiero jak sobie uświadomiłam, że mogę go stracić. Po telefonie, że został ranny na misji... Napisałam do niego list, którego nie wysłałam, w którym wyjaśniłam mu, że chce spróbować być razem, tylko że mu niczego obiecać nie mogę itd. W ogóle do tej pory na każde okazje i też bez okazji dajemy sobie listy czy kartki. Trzymam je wszystkie w pudełku, miło sobie tak siegnąć pamięcią wstecz do jakiś wydarzeń i uczuć temu towarzyszących. 
8 marca 2005 roku Marcin przyjechał z rana do mojego akademika. Wręczył mi ogromny bukiet moich ulubionych tulipanów. Zobaczyliśmy się wtedy pierwszy raz od jego wypadku. Serce mocniej zabiło i to był impuls, postanowiłam mu wtedy dać list, który wcześniej napisałam. Marcin cierpliwie na mnie czekał, akurat w ten dzień miałam ćwiczenia z analizy leków, których opuścić nie mogłam. Ale już wieczorem spędziliśmy razem czas, byliśmy na kolacji na Piotrkowskiej w Roosterze, jedliśmy pastę. Stąd taka nasza mała tradycja, że każdego 8-go jedliśmy spagetti. 
Długo się wzbraniałam przed uczuciami, ale myślę, że nasza wcześniejsza przyjaźń tylko nam pomogła zbudować nasz związek na solidnym fundamencie. Znaliśmy się jak łyse konie, lubiliśmy spędzać ze sobą czas. Moja mama od początku widziała, że Marcin coś do mnie, tylko ja taka ślepa, nic nie zauważałam. Wiadomo początki były trudne i były wątpliwości, szczególnie z mojej strony, bo to przecież mój najlepszy przyjaciel itd. Ale nie żałuję, poznawaliśmy się od nowa.
Już po roku przyjęłam oświadczyny, dobrze nam się układało. W następnym roku(2007), a rok przed ślubem wyjechaliśmy do Edynburga (13.09.2007). Marcin nie chciał jechać na misję i kolejna już odmowa groziłaby dyscyplinarką, więc złożył wymówienie a mi nie przedłużyli stażu w aptece.

Wyjazd za granicę był prawdziwym sprawdzianem naszych uczuć, tutaj na obcej ziemi, mieliśmy tylko siebie i tylko na siebie mogliśmy liczyć. Nie było lekko, musieliśmy się dotrzeć w wielu kwestiach, mój pedantyzm nie pomagał, wiadomo wcześniej mieszkaliśmy tylko na krótki okres razem, na wyjazdach wakacyjnych, więc każdy z nas się starał.  Nie pomagała też proza dnia codziennego, początki za granicą nie były kolorowe. Musieliśmy szybko znaleźć pracę, wynająć mieszkanie, bo po miesiącu miała do nas dołączyć moja starsza siostra z mężem. Życie pod presją nie jest przyjemnością. Na szczęście po tygodniu znaleźliśmy pracę- sprzątaliśmy Quenn Margaret University, dorobiliśmy do depozytu na mieszkanie, bo mimo że wzięliśmy pieniądze z Polski, to część z nich poszła chociażby na home office (pozwolenie o pracę), bilety miesięczne na autobusy i tak ogólnie na życie. Udało nam się wynająć 3 pokojowe mieszkanie i tydzień przed przylotem siostry i jej męża byliśmy już "u siebie". Tyle, że wtedy już nie mieliśmy pracy i istniało realne zagrożenie, że nie będziemy mieć na czynsz. Przekonałam się wtedy, że da się przeżyć tydzień o samym chlebie (ale nasze początki i życie za granicą,to już dłuższa historia nadająca się na osobny post). Ja pierwsza znalazłam pracę, w hotelu, Marcin jeszcze długo nie mógł nic znaleźć. W końcu po 2 tygodniach zaczął pracę jako kitchen porter w innym hotelu. Powoli się układało, nie musieliśmy się martwić o pieniądze. Trzymaliśmy się razem, a to najważniejsze. Zaskakiwaliśmy się drobnostkami własnoręcznie zrobionymi, w pierwszej kolejności trzeba było mieć pieniądze na opłaty, nie było mowy o przyjemnościach. Ale nie przejmowaliśmy się tym, wierzyliśmy że z czasem będzie lepiej. Ciężkim momentem były święta Bożego Narodzenia, z dala od najbliższych. Ale to też przeżyliśmy, dopiero po pół roku polecieliśmy pierwszy raz do Polski, na święta wielkanocne. Pózniej w 2008 roku byliśmy kilkakrotnie, musieliśmy przecież dograć nasz ślub i wesele.



6 września 2008 roku powiedzieliśmy sobie tak, jeden z piękniejszych dni w naszym życiu. Po ślubie było jeszcze lepiej jak przed. Naszą obraczkową przyszłość zaczęliśmy od podróży do Paryża. Spędziliśmy cudowny, romantyczny tydzień, zakochani po uszy. Nawet powrót do rzeczywistości szkockiej nie był nam straszny. Byliśmy szczęśliwi, razem i dla siebie. Każdego dnia budowaliśmy nasze relacje. Wiadomo, są gorsze i lepsze momenty, ale jesteśmy razem, tworzymy rodzinę.








Paryż- podróż poślubna




Po 3 latach mieliśmy zamiar wracać do Polski, kupiliśmy jednak tutaj mieszkanie i po roku od zakupu pojawił się nasz syn na świecie. Nasze szczęście zyskało pełnie.


W ciąży z Kacperkiem


Nasze pierwsze szczęście ur.23 sierpnia 2011r.
                           



Trzy lata temu w 2013 roku ponownie musiałam sobie przypomnieć, że mogę stracić Marcina. Jego choroba zbliżyła nas ponownie do siebie, zobaczyliśmy co jest w naszym życiu ważne, zweryfikowaliśmy nasze priorytety. 
Teraz oczekujemy na drugie dziecko, córeczka, więc kolejne marzenie się spełni, będzie parka. To nic, że chora, kochamy ją, po chorobie męża to cud, że w ogóle zaszłam w ciąże. Nie zawsze może być idealnie. Wiem, że po tym co razem przeżyliśmy damy radę. Bo jak nie my to kto. Nie ma co rozpaczać, tą energię można inaczej spożytkować, pomagając naszej Kosmitce w lepszym życiu. Wiem, że mam najlepszego męża na świecie, a moje dzieci najlepszego tatę. Każdego dnia staram się za to dziękować Temu tam na górze, że tak pokierował naszym losem, że jesteśmy razem. Na wszystkie sprawy pod niebem jest wyznaczona pora.  Nigdy nie mów nigdy, jak to idealnie pasuje do naszej historii.





14 komentarzy:

  1. Jesteście BOSCY, będę tu regularnie! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy Ci bardzo 😊 I zapraszamy. Miłego dnia!

      Usuń
  2. Swietny blog.....mam w rodzinie dwoch chlopcow 8 letnich zespolem i powiem szczerze ze rozwijaja sie doskonale sa samodzielni i nie odbiegają wiele od swoich rówieśników...wszystkiego dobrego. Bede tu zaglądać. Gratuluję cudownej coreczki

    OdpowiedzUsuń
  3. Łza się w oku kręci... macie tę moc!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale się wzruszyłam! Normalnie łza mi się w oku kręci! Powodzenia we wszystkim!

    OdpowiedzUsuń
  5. Dokładnie. Nigdy nie mów "nigdy". Zostaję Waszą wierną czytelniczką. PS. Wasze zdjęcia na IG sprawiają, że pamiętam o tym, co naprawdę w życiu jest ważne.

    OdpowiedzUsuń
  6. I ja zostaję! Jesteście cudowni!

    OdpowiedzUsuń
  7. Borgata Hotel Casino & Spa to host events in
    ATLANTIC CITY, N.J. (AP) 보령 출장안마 — Borgata Hotel Casino & 용인 출장마사지 Spa in 광양 출장샵 Atlantic City is 광주 출장안마 set to host a host 영천 출장마사지 of events in May,

    OdpowiedzUsuń